W tym roku to właśnie Warta Challenge była dla mnie tym wydarzeniem, które oficjalnie rozpoczęło moje starty w sezonie wiosennym. Zazwyczaj zaczynałem wiosnę od Maniackiej 10 ale pojawiło się kilka czynników, które skłoniły mnie do zmiany ustalonego standardu i pojawienia się na początku marca w Pałacu w Biedrusku, ale po kolei…
Foto by Emocjonalna
Warta Challenge Marathon and Half to cykl zimowych startów terenowych w okolicach Biedruska z trasą biegnącą wzdłuż dzikiej Warty. Cykl, który odbywa się już od paru lat i spinany jest przez jedną charyzmatyczną postać – Krzyśka Pilarskiego. Biegaczom z Poznania i okolic nie trzeba przedstawiać tej persony. Człowiek orkiestra, organizator, wolontariusz, facet, który tryska energią i zaangażowaniem w projekty społeczne i pro-zdrowotne. Oprócz cyklu Warta Challenge tworzy także cały Zielonka Challenge oraz nowy cykl biegów ekstremalnych. Warta Challenge, jest wydarzeniem, które dzieje się co miesiąc w pięciu edycjach w okresie od listopada do marca. To trudne biegi trailowe wzdłuż Warty na dystansie pół maratonu, maratonu oraz tej samej pętli dla Nordic Walkersów. Schemat podobny jak w City Trail, czyli mamy walkę o zwycięstwo w całym cyklu, kompletowanie punktów, ale także szansę na zapisanie się na pojedynczy bieg i wywalczenie medalu po jego ukończeniu.
Foto by Tomasz Szwajkowski
Jako, że pod koniec roku miałem okazję spotkać się z Krzyśkiem i dostać od niego niespodziankę w postaci Dzikiej Karty uprawniającej do startu w cyklu, a w międzyczasie ilość wydarzeń i projektów nie pozwoliło mi na pojawienie się w biegach na początku roku, zamykający serię start w dniu 3 marca był ostatnią okazją na poznanie trasy, poznanie wydarzenia jako jego uczestnik no i uniknięcie scenariusza obrażenia się Krzyśka, który pewnie przestał by się do mnie odzywać, gdybym nie pojawi się chociaż raz na jego imprezie – pomimo personalnego zaproszenia 🙂 Tak więc w zimny poranek 3 marca, kiedy w całej Polsce trzymały jeszcze wielkie mrozy, wyruszyłem z Poznania wcześnie rano do Kompleksu Pałacowego w Biedrusku gdzie miałem zmierzyć się z dystansem wyjątkowego crossowego półmaratonu!
Podróż w towarzystwie Michała i jego dziewczyny Natalii, z którymi czasami udaje mi się zabrać na wspólne wyjazdy w teren minęła szybko i sympatycznie. Około godziny 9 wylądowaliśmy w urokliwym kompleksie Pałacowym w Biedrusku, w którym mieściła się baza zawodów a także strefa zawodnika. Temperatura minus 7 stopni zapowiadała sporo wrażeń na trasie no bo jednak mróz doskwierał solidnie. Po przywitaniu się z organizatorem oraz odebraniu pakietu startowego w którego skład wchodził chip, talon na ciepły posiłek po biegu, numer startowy, kilka ulotek oraz energy shot, powoli zaczęliśmy przygotowywać się do startu.
Warta Challenge to zazwyczaj około 200 uczestników na starcie. W większości biegną dystans półmaratonu czyli jedną pętlę. Kilkudziesięciu śmiałków zmaga się pełnym królewskim dystansem a kilkanaście osób zdecydowało się na długi poranny marsz z kijkami. Trasa przebiega od Biedruska wzdłuż Warty w kierunku południowym a więc w kierunku Poznania, po to aby w okolicy 10 kilometra zrobić zakręt o 180 stopni i inną trasą, położoną już bliżej samej rzeki, wrócić do miejsca startu/mety czyli strefy przy Pałacu w Biedrusku. Profil wyprawy to bieg częściowo polnymi drogami, większość kilometrów zaś w urokliwych lasach, położonych przy rzece a więc z pięknymi widokami na zamarzniętą Wartę. Sporo podbiegów, dużo zamrożonego na kość błota to podłoże, które nie było zbyt stabilne i noga mocno się wyginała we wszystkie strony, więc trzeba było trochę się skupić i uważać gdzie postawić kolejny krok.
Foto by Tomasz Szwajkowski
O 9:55 zrobiliśmy zgodnie z tradycją wspólną fotę wszystkich zawodników tuż przed zamkiem, a jako że oprawę foto zapewniał niezawodny duet Tomasz Szwajkowski i Kasia Emocjonalna, gwarantowało to wysoką jakość materiału zdjęciowego z samej trasy 🙂
Foto by Tomasz Szwajkowski
Nie przedłużając chwili samego startu, bo ujemna temperatura mocno dawała się wszystkim we znaki, ruszyliśmy na start honorowy prowadzeni przez samego Komandora Pilarskiego biegnącego na przedzie grupy z megafonem przy dźwiękach „Maratończyka” zespołu TSA. Zbiegliśmy kilkaset metrów drogą od samego pałacu w dół na leśną drogę, gdzie równo o 10:00 nastąpił start ostry naszego biegu. Humory dopisywały, słońce świeciło w twarz, mróz szczypał w nosy i policzki… Zapowiadało się dobre sobotnie bieganie!
Foto by Emocjonalna i Tomasz Szwajkowski
Jako, że było przeraźliwie zimno biegłem ubrany na cebulkę w grubym polarze i nie planowałem walczyć o jakiś mega czas w samym wyścigu, tym bardziej że traktowałem ten bieg bardziej jako przetarcie i przygodę na początek sezonu. Postanowiłem więc utrzymywać stałe tempo na poziomie poniżej 4:40 i jak się okazało było to bardzo dobre posunięcie. Po kilku kilometrach przez lasy, wzdłuż rzeki, organizm rozgrzał się już odpowiednio więc mogłem zdjąć rękawiczki i z muzyką na uszach połykać kolejne kilometry ścieżki.
Foto by Emocjonalna i Tomasz Szwajkowski
Grupa rozciągnęła się bardzo, przy 200 osobach na takim leśnym dystansie jest to standard, który nie ukrywam bardzo lubię. Własna przestrzeń kilkudziesięciu metrów zapewnia możliwość skupienia się na trasie, podziwiania widoków i walki z samym sobą, gdy celem przed tobą jest pojedynczy zawodnik biegnący kilkadziesiąt metrów z przodu. Teren był wymagający. Dość powiedzieć, że w trakcie całego biegu trzykrotnie otarłem się o spektakularną glebę zahaczając o wystające z ziemi zamrożone korzenie. Na szczęście w ostatnich milisekundach zawsze udało mi się uniknąć upadku ale na pewno sami znacie doskonale ten stan, kiedy w ułamku sekundy masz świadomość, że zaraz się wywrócisz i kiedy adrenalina uderza ci w nos i skronie rozsadzając je w ułamku sekundy zastrzykiem dopaminowym, przygotowując organizm na nieuchronne uderzenie… Ehhh, niesamowite i wredne to uczucie 🙂
Foto by Emocjonalna
W okolicy 11 kilometra zakręciliśmy pętlę w punkcie, gdzie można było napić się wody i w drodze powrotnej mijaliśmy już wolniejszych zawodników, którzy dopiero zmierzali w kierunku pętli szczytowej. Dużo pozdrowień na trasie, dużo sympatycznych słów czyni z tego biegu wyjątkowe doświadczenie. Widać, że jest to wciąż bieg kameralny i mocno klimatyczny a z drugiej strony dający mnóstwo frajdy i radości. Tempo w granicach poniżej 4:40 trzymałem przez całą trasę bez problemu, bo pozwoliło mi trochę przyśpieszyć na ostatnich kilometrach i wpaść na metę w dobrym crossowym czasie 1:39 minut. Bardzo fajnie było podbiec tę trasę na zawodach, bo jest to fragment jednej z moich większych pętli weekendowych wybiegań długodystansowych kiedy z Sołacza przez Wartostradę a potem wzdłuż Warty mknę do Biedruska aby po przekroczeniu mostu na rzece wrócić przez Owińska, Annowo i Czerwonak z powrotem do Poznania…
Foto by Tomasz Szwajkowski
Na mecie stylowy medal z śnieżynką i Gwiazdką Svarowskiego zatopioną w środku, potem schowanie się w piwnicach Pałacowych, aby złapać trochę ciepła i porozmawiać z innymi uczestnikami biegu. Na mecie także ciepły posiłek, do wyboru dla zawodników danie jarskie albo mięsne, herbata, soki, cola. Wyniki podawane LIVE na dużym monitorze w środku sali to także fajna sprawa, a 13 miejsce w OPEN na początku sezonu także zupełnie mnie satysfakcjonowało! Większość zawodników dobiegała powoli do mety, oprócz tych którzy robiąc dystans pełnego maratonu zakręcali i ponownie wyruszali na trasę po to aby zrobić drugą, 21 kilometrową pętlę. Kilka ekip startowało także w konkurencji sztafetowej, która polegała na zmianie zawodnika po pierwszej pętli i pracy zespołowej w teamach dwuosobowych.
Foto by Emocjonalna
W samym zamku mega sympatyczna ekipa wolontariuszy, która pomagała na każdym kroku, także Krzysztof uganiał się jak w ukropie, próbując dopiąć wszytko na ostatni guzik. Elementem charakterystycznym dla Warta Challenge są także prelekcje gości specjalnych, którzy opowiadają o swoich pasjach, przygodach, pracy. Prelekcje odbywają się tuż po zamknięciu trasy i dotarciu wszystkich zawodników do mety.
Foto by Tomasz Szwajkowski
Jako, że to był ostatni zamykający tę edycję wyścig, na końcu miało miejsce uroczyste wręczenie medali i pucharów w całym cyklu. Niestety nie miałem okazji zobaczyć tego na żywo, gdyż musiałem wczesnym popołudniem uciekać do Poznania. Postanowiłem więc złapać stopa i poprosić któregoś z uczestników wyjeżdżających z parkingu pod zamkiem o małą podwózkę do miasta. Tak właśnie udało się spędzić miło czas i porozmawiać o ciekawych rzeczach z jednym z uczestników startujących w Warta Challenge wraz z Muchą czyli swoim psem, który żwawo i bez problemów pokonał cały dystans leśnego półmaratonu. Mam nadzieję, że MOVKA MOCY będzie się dobrze nosiła jako wyjątkowa zapłata za podwiezienie pod sam dom! 🙂
Foto by Tomasz Szwajkowski
Podsumowując marcową edycję Warta Challenge. Kameralna, 200 osobowa bardzo przesympatyczna trailowa impreza w cudownych okolicznościach przyrody. Widać, że uczestnicy czuli się jak rodzina, jak u siebie, swobodnie, fajnie, bez stresu. Sama trasa urokliwa, wymagająca, ale dająca dużo satysfakcji. Miejsce, baza, lokalizacja wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju a i sam team organizacyjny spisuje się na medal. Polecam serdecznie wszystkim tym, którzy szukają ucieczki od wielkich wyścigów miejskich i chcą zobaczyć w biegu fajny kawałek przyrody w sympatycznym towarzystwie. Trzeba wydać trochę gotówki, bo start w Warta Challenge to koszt około 100 złotych, ale naprawdę na WARTĘ WARTO!!! 🙂
Chris Kwacz